piątek, 15 stycznia 2010

Meiko Kaji koi

Ostatnio namiętnie słucham płyty "Zenkyoku Shu", będącej kompilacją największych przebojów japońskiej aktorki i piosenkarki nurtu enka Meiko Kaji. Słucham w całości, bez skippingu, co nie zdarzyło mi się od czasu soundtracku do "Mamma Mia!".

Pierwszy raz usłyszałem Meiko parę lat temu w utworze "The Flower of Carnage" z genialnej ścieżki dźwiękowej "Kill Bill vol. 1". Drugi raz - niespodzianka - w utworze "Urami Bushi" ze ścieżki "Kill Bill vol. 2". Tarantino zalicza się do największych wielbicieli azjatyckiej gwiazdy; pierwsza część wspomnianej dylogii o Pannie Młodej to przynajmniej w połowie nieoficjalny remake (czy w przypadku żywcem skopiowanych scen można mówić tylko o "inspiracji"?) "Lady Snowblood" (1973) - kultowej samurajskiej siekanki opartej na mandze autorstwa Kazuo Koike. W roli tytułowej Krwawej Śnieżynki - oczywiście Meiko Kaji.

Lubię ten film, zresztą jedyny z aktorką dostępny w Polsce i to dopiero od października ubiegłego roku. Patrzeć na eteryczną Meiko wymachującą kataną to czysta przyjemność. Ale jeszcze przyjemniej mi się Meiko słucha. Brzmi dla mnie trochę jak orientalna Irena Santor. Przynosi odprężenie i ukojenie. W czasie pracy, kiedy nerwowo przemieszczam się kursorem między jednym, drugim a fafnastym makowym okienkiem, to szczególnie cenne.

1 komentarz:

  1. Ja chyba jednak wolę Meiko na ekranie niż z głośników (co nie znaczy, że swego czasu jej składaka nie katowałem). Widziałeś może serię "Female Prisoner Scorpion" albo "Stray Cat Rock"? Tam dopiero daje czadu.

    OdpowiedzUsuń