Dostałem dziś mailem zaproszenie na jutrzejszą wspólną konferencję prasową firmy East Pictures, Giełdy Papierów Wartościowych i Telewizji Polsat. Prelegentami mają być Ludwik Sobolewski - Prezes GPW, Nina Terentiew - Dyrektor Programowy TV Polsat, Tomasz Tokarski - Prezes East Pictures oraz Patryk Vega - reżyser filmu "Ciacho" i Członek Zarządu East Pictures. Temat konferencji brzmi: "East Pictures i Ciacho: Nowy model biznesowy w produkcji filmowej".

W zaproszeniu czytam, że "East Pictures to pierwsza spółka w Polsce, która swoją działalność ściśle łączy z Giełdą Papierów Wartościowych w Warszawie. Pierwszym projektem East Pictures jest film - komedia w reżyserii Patryka Vegi Ciacho, która weszła do kin 8 stycznia 2010 roku. Ciacho, którego partnerem jest Telewizja Polsat, przedstawia sobą nowatorskie podejście do kwestii biznesowych w obszarze kultury i sztuki".

Na konferencję się nie wybieram, bo wiem, na czym polega ten "nowy model biznesowy w produkcji filmowej". Jego najważniejszy punkt to zapewnienie potencjalnych widzów, że część dochodów ze sprzedaży biletów zasili konto Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Genialne posunięcie - jak nieczuły musiałby być multipleksowy bywalec, by w okresie XVIII finału WOŚP, krążąc pomiędzy H&M-em, McDonaldsem a fabryką popcornu (gdzie przypadkiem jeszcze puszczają filmy), nie skusić się na bilet-serduszko?

Producenci "Ciacha" słusznie jednak założyli, że nie każdy telewidz (pojęcie "kinoman" jest ostatnimi czasy zdecydowanie nadużywane - wszak to nie entuzjaści X muzy walą tłumnie na polskie filmy) musi być filantropem, a same serialowe buzie po raz kolejny mogą już nie wystarczyć. Dlatego też owe gwiazdy telenowel i rozmaitych "Tańców z fokami na lodzie" dostały za zadanie "przełamać konwenanse". A że jaka kultura, takie tabu, na długo przed premierą pojawiły się w necie pseudozabawne filmiki z produkcji oraz trailery, w których obiecywano, że "w tym filmie..." amant Małaszyński zrobi z siebie kompletnego idiotę, a grzeczna Żmuda-Trzebiatowska pokaże cycki.

I na deser, żeby zwabić nie tylko telewidzów, ale i internautów, na których biust jakiejś celebrytki nie robi wrażenia - obsadzenie w epizodycznej roli prokuratora samego Krzysztofa Kononowicza, internetowej gwiazdy (czy raczej - ofiary - choć w tym kraju te pojęcia często się równoważą) wyborów samorządowych w 2006 roku. Znowu strzał w dziesiątkę - znaczna część komentatorów pod zamieszczonymi na YouTube zwiastunami filmu deklaruje, że "pójdzie na Konona".



"Ciacho" udowadnia, że polscy filmowcy opanowali już do perfekcji trudną sztukę marketingu. Jednak równie trudna sztuka robienia dobrego kina rozrywkowego wciąż znajduje się poza ich zasięgiem. Film Vegi reklamowany jest hasłem "Wreszcie prawdziwa komedia!". Nie wiem, jaka to jest "prawdziwa" komedia. Wiem za to, że komedia powinna być śmieszna. W "Ciachu" natomiast serwuje się nam ograne dowcipy rodem z humorystycznych serwisów internetowych (gdyby pod scenariuszem nie podpisali się Vega i Dominik Matwiejczyk, dałbym sobie rękę uciąć, że jego autorem jest niejaki Joe Monster) i kloaczny humor. Dosłownie - w jednym z "popisowych" gagów bohater Karolaka umieszcza sobie pierścionek zaręczynowy w odbycie. To już nie jest nawet poziom sławetnego "Gulczasa".