piątek, 30 kwietnia 2010

Powrót do domu

Do you think about me now and then?
Do you think about me now and then?
Cause I'm coming home again.
Coming home again...

Niechciana dorosłość



"Mean Creek" (2004) Jacoba Aarona Estesa kilka lat temu miał wejść u nas do kin, potem dystrybutor przez rok przesuwał datę premiery, aż w końcu zdecydował się wypuścić film od razu na DVD. Z marketingowego punktu widzenia to decyzja słuszna - "Mean Creek" jest produkcją niszową z dość leniwie toczącą się akcją i aktorami znanymi stosunkowo nielicznej garstce widzów. Poza tym to jeden z tych filmów, które zdecydowanie bardziej nadają się do kontemplowania w samotności w fotelu domowym niż przy udziale osób trzecich (siorbiących i mlaskających) w multipleksowym.

Estes bez żadnych fajerwerków, przy użyciu prostych środków filmowych i takoż surowego scenariusza przejmująco opowiada o niechcianym, bolesnym, "szarpanym" wchodzeniu w dorosłość. A zupełnie przy okazji wychodzi na jaw fajna zależność - im młodszy Culkin, tym bardziej utalentowany, bo ani Macaulay, ani nawet Kieran nie zagrali nigdy tak dobrej roli, jaką tutaj odgrywa Rory. Kawałek rzetelnego, uczciwego kina.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Era nieprzystosowanego bohatera

Paper Man istnieje tylko w umyśle ekscentrycznego pisarza...



...Defendor ma poważne zaburzenia osobowości...



...a Zonad jest upośledzony.



Ciekawe, kiedy swój superhero movie przedstawi Lars von Trier?

Talenty utopione w soku



"Juice" (1992) Ernesta R. Dickersona nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie funkcjonował w obiegu wideo pod nazwą "Miasto Aniołów 2". Ów tytuł nawiązywał do taniej sensacji wypuszczonej na rynek dwa lata wcześniej - "Miasta Aniołów" Erica Karsona z Olivierem Grunerem. Było to o tyle dziwne, że oba filmy mają zupełnie inne fabuły i bohaterów, a łączy je tylko to, że rozgrywają się w getcie. Co więcej - obraz Karsona to naparzanka z ulic L.A., zaś film Dickersona opowiada o losach czterech młodych przyjaciół z Harlemu.

Te zawirowania z nazewnictwem nie przeszkodziły jednak ludziom zafascynowanym hip-hopem wyłuskać film z zalewu wypożyczalnianego szajsu i uczynić zeń obiekt kultu. Czy słusznie? I tak, i nie. Ani reżyseria, ani scenariusz nie wybiegają tu poza ówczesny standard proponowany przez kino klasy B. Postacie nakreślono pobieżnie, nie zadbano też o uzasadnienie nagłej przemiany psychologicznej Bishopa granego przez 2Paca. Do tego dramaturgia rozwijająca się ruchem sinusoidalnym i rozczarowujące zakończenie. "Juice" nie wytrzymuje porównań z wczesnymi dokonaniami Singletona i braci Hughes. Broni się za to kapitalnym soundtrackiem (Eric B. & Rakim, Naughty By Nature, Cypress Hill) oraz zadziwiająco dobrym jak na tego typu produkcję aktorstwem.

"Juice" przeszedł do historii hiphopowej subkultury jako pierwszy film 2Paca (wcześniej artysta mignął tylko w maleńkim epizodzie komedii Dana Aykroyda "Same kłopoty" jako członek Digital Underground), ale dla mnie pozostaje ważny z innego powodu - nieprawdopodobne, ileż dzięki niemu ujawniło się talentów na filmowej mapie. I jeszcze bardziej niesłychane, ile z nich zostało niespełnionych.

Debiutował tu Omar Epps, do czasu "Brothera" Kitano wielka nadzieja czarnych, obecnie - po serii występów w kilku klapach - terminujący w telewizji u boku doktora House'a. Debiutował Khalil Kain, który wciąż - mimo niewątpliwych atutów aktorskich - nie potrafi się przebić do choćby drugiej ligi. W niewielkich rolach debiutowali George Gore II, późniejszy syn Malika Yoby z "New York Undercover", i Donald Faison ("Hoży doktorzy"). W epizodach błysnęło wiele gwiazd rapu, m.in. chłopaki z EPMD, którzy potem nie pojawili się już w żadnym filmie. No i sam reżyser Dickerson, który nigdy później nie nakręcił nic lepszego. Wygląda na to, że "Juice", nie wiedzieć czemu, wycisnął z nich wszystkich pierwsze i zarazem ostatnie... soki.

Optymistyczny optymizm

W komentarzu pod poprzednią notką Flintstone podlinkował teledysk do opartego na samplu z "Kids" MGMT kawałka "Opposite of Adults" filadelfijskiego duetu Chiddy Bang. Chociaż gdybym nie widział klipu, a tylko słyszał piosenkę, powiedziałbym, że to The Streets. Tak czy siak, chłopaki z Philly wymiatają - dawno nic nie nakręciło mnie taaaaak pozytywnie!

środa, 28 kwietnia 2010

Optymistyczny pesymizm

Albo pesymistyczny optymizm, whatever. Jeśli w ogóle istnieje, najpełniej objawia się właśnie w piosence "Kids" MGMT, którą poprawiam sobie nastrój od rana. I nie zamierzam przestać.

wtorek, 27 kwietnia 2010

Best Worst Movie

Nie mogę się doczekać! Należę do osób, które miały szczęście (?) oglądać "Trolla 2" (1990) jeszcze na VHS, ale jako 10-latek nie byłem w stanie przewidzieć, że jestem świadkiem narodzin legendy.

środa, 21 kwietnia 2010

Wojny zombie

Wiem, że jestem monotematyczny, ale ostatnio tak się dziwnie składa, że przy komputerze głównie pracuję. A kiedy przez te dziesięć minut dziennie akurat nie pracuję, odreagowuję nawał pracy, strzelając do zombiaków. Ostatnio w "Zombie Wars", bo "De-Animator" już mnie lekko znudził. Życie.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Strach przed stworami

Boję się.

Boję się "dzikich stworów" Spike'a Jonze'a.

Boję się, że w filmie nie zafascynują mnie tak jak w zajawkach.

Boję się, że w filmie nie usłyszę genialnego "Wake Up" The Arcade Fire.



Film od pewnego czasu na półce, a ja wciąż boję się go obejrzeć. Dlatego wciąż i wciąż oglądam tylko zajawki. Jak długo jeszcze...?

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Masakryczny Jay-Z

Kiedy Miley Cyrus, Justin Bieber i kilkadziesiąt innych gwiazd i gwiazdeczek postanowiło zmasakrować "We Are the World", Jay-Z odmówił uczestnictwa w tym przedsięwzięciu, nazywając oryginał "nietykalnym".

Szkoda, że chwilę potem sam zmasakrował inny klasyk, przerabiając na hiphopową modłę "Forever Young" Alphaville - utwór mej młodości, śmiało łapiący się do prywatnego Top 5 wszech czasów. Już radiowy "Young Forever" sprawia, że zmieniam stację, a co dopiero koncertowa wersja z jęczącą Beyoncé... Gosh, dawno nie słyszałem czegoś tak okropnego:

niedziela, 18 kwietnia 2010

Najciekawszy wpis WO

Żałoba narodowa ma się ku końcowi i ja wreszcie otrząsnąłem się z tygodniowej apatii, w trakcie której nie obejrzałem żadnego filmu, nie wysłuchałem żadnej piosenki, nie przeczytałem żadnej książki ani - last but not least - nie wpisałem się do mego popkulturowego pamiętniczka. Na nic nie miałem ochoty, ale też czasu, bo zawirowania państwowe zbiegły się z prywatnymi - to był dla mnie chyba najbardziej męczący, intensywny i abstrakcyjny tydzień ostatnich lat.



A jeszcze zanim się zaczął, planowałem naskrobać coś o "Missisipi w ogniu" (1988) Alana Parkera. Ubiegł mnie jednak Wojtek Orliński i teraz czegokolwiek bym nie napisał, nie byłoby to z pewnością ani mądrzejsze, ani ciekawsze od notki WO, którą gorąco polecam - to najlepszy tekst, jaki kiedykolwiek pojawił się na jego blogu.

piątek, 9 kwietnia 2010

Zielony w modzie



"Kick-Ass" (2010) Matthew Vaughna nie jest tak dobry, jak sugerowały trailery. Jest dużo lepszy. Zwiastuny z reguły pokazują nam dwuminutowy zlepek najlepszych fragmentów filmu. W ekranizacji komiksu Marka Millara te najlepsze momenty trwają 117 minut, toteż wyobrażam sobie, jak montażyści od promocji musieli się napocić, by nie przesadzić z długością zajawek.

Zaprawdę powiadam wam, film Vaughna satysfakcjonuje od pierwszej do ostatniej minuty. Nic tu nie jest cheesy (o co bardzo łatwo w tego typu produkcji), niedorobione czy - z drugiej strony - przesadzone. Nie znam niestety źródłowego materiału, ale to musi być wybitny komiks. Filmowy "Kick-Ass" jednocześnie gloryfikuje i wyśmiewa superbohaterskie schematy, etos i estetykę - i robi to zaiste błyskotliwie. Po tym filmie niejeden dzieciak zapragnie włożyć maskę i rajtuzy, zastanawiając się jednakże, czy naprawdę warto. Na jednej ze swych licznych płaszczyzn znaczeniowych film Vaughna zbliża się do "Historii przemocy" (2005) Cronenberga - testuje reakcje i poziom przyzwolenia widza na przemoc - tak ekranową, jak i realną.

W siódmym niebie powinni być też popkulturyści, a to za sprawą licznych nawiązań i cytatów - bez popadania w tanią parodię czy shrekowatość - to wprost niewiarygodne, że ktoś może jeszcze twórczo sparafrazować "Człowieka z blizną", "Leona zawodowca" czy "Kill Billa", o "Matriksie" nie wspominając.

Co jeszcze? Obsada wy-mia-ta! Kapitalny jest Aaron Johnson jako nerd z ambicjami zbawiania świata, dużo humoru wnoszą Christopher Mintz-Plasse (co normalne) i Nicolas Cage (co dość niespodziewane), Chloe Moretz wyrasta na najciekawszą dziecięcą aktorkę od czasu sióstr Fanning, Mark Strong jest idealnym villainem, a śliczna Lyndsy Fonseca - wymarzoną dziewczyną z sąsiedztwa.

In the immortal words of Tomasz Jacyków, niebieski właśnie przestał być trendy.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Kultowy Pan Bulwa

Moja córka od kilku tygodni bawi się Panem Bulwą i jego równie bulwiastą rodzinką (podziękowania dla miłych pań z działu promocji Disneya!), więc postanowiłem prześledzić bogatą historię tego amerykańskiego bohatera, znanego na całym świecie dzięki fantastycznym rolom w "Toy Story" (1995) i "Toy Story 2" (1999). Nie miałem pojęcia, że to aż tak kultowa, inspirująca postać!



Photo Credit

środa, 7 kwietnia 2010

Rick Grimes actually

Przyznam, że dzisiejszy news dnia nieco mnie zaskoczył. Andrew Lincoln genialnie zagrał skrytego adoratora Keiry Knightley w "Love Actually" (2003). Był w tym filmie jeszcze bardziej hughgrantowy niż Hugh Grant, toteż na twardego policjanta za Chiny mi nie wygląda. Zadziwiający wybór, ale cóż - pożyjemy, zobaczymy, ocenimy...



Photo Credit

sobota, 3 kwietnia 2010

Alicja w Krainie Rozkoszy

Po obejrzeniu "Alicji w Krainie Czarów" (2009) Tima Burtona naszła mnie ochota na zapoznanie się z innymi wersjami dzieła Carrolla, których nie miałem jeszcze okazji zobaczyć. Wrażenie robi oczywiście film sprzed ponad stu lat, ale prawdziwie zauroczyła mnie dopiero "Alice in Wonderland: An X-Rated Musical Fantasy" (1976) Buda Townsenda. Zaskakująco dobra, psychodeliczna adaptacja z czasów, gdy "film porno" oznaczał też "film", nie tylko "porno". No i doczekałem się wreszcie konsumpcji związku Alicji i Kapelusznika – u Disneya, co w pełni zrozumiałe, ledwie platonicznego. Polecam!


Alice in Wonderland: An X-Rated Musical Comedy brought to you by PornHub

czwartek, 1 kwietnia 2010

"Pudelek" o mnie pisze!

W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że trafię kiedykolwiek na łamy najbardziej opiniotwórczego serwisu w tym kraju. Tym bardziej z takim newsem:



Pudelkową publikację zawdzięczam drogiemu Daruśśsiowi, któremu najwyraźniej bardzo się dzisiaj nudzi w pracy. Ale dziękuję - mail z powyższym screenshotem autentycznie mnie zaskoczył; w pierwszej chwili prawie uwierzyłem w nagłówek - kapitalna robota :-).