poniedziałek, 15 lutego 2010

Wzorcowy felieton Borcucha

Rozmawiam ze znajomymi o znakomitym "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha i słyszę: "za mało polityki", "za mało historii", "zbyt lajtowy", "zbyt młodzieżowy". Czytam recenzje i podobnie - Socha ma absurdalne pretensje, że Borcuch inaczej przeżył młodość niż on (Jezu, jak ja szczerze współczuję wszystkim tym, dla których w wieku 17 lat najważniejsza była polityka), Kłopotowski oburza się, że "nie ma tu śladu ideologii ani narodowej, ani komunistycznej" (co trzeba mieć pod kopułą, żeby z tego powodu negować, a nie właśnie doceniać film?).

Polskie kino, poza nielicznymi wyjątkami (Koterski, Krauze, Kolski), dzieli się na wciąż kultywowaną tradycję publicystyki moralnego niepokoju i łepkowsko-saramonowiczowy tabloidyzm. I doprawdy nóż się w kieszeni otwiera, że kiedy Borcuch tworzy - trzymając się terminologii dziennikarskiej - wzorcowy felieton (utwór w osobistym tonie, lekko podejmujący nielekkie tematy, kapitalny stylistycznie), za który zbiera pochwały na świecie, to u nas wciąż znajdują się maruderzy sarkający, że za mało w nim... publicystyki.



PS. Chyba Majowie i Emmerich mieli rację, bo najlepsza recenzja "WCK", jaką czytałem, jest autorstwa Pawła T. Felisa.

1 komentarz:

  1. No właśnie. Brakuje w naszym kinie tej treściwej lekkości, zmyślnego braku zobowiązań... Aż do tego momentu PRL chyba nigdy nie stał się tłem dla filmu, zawsze był jakąś tam płaszczyzną. Rozliczeniem, dyskusją, polemiką.

    OdpowiedzUsuń