Polskie kino, poza nielicznymi wyjątkami (Koterski, Krauze, Kolski), dzieli się na wciąż kultywowaną tradycję publicystyki moralnego niepokoju i łepkowsko-saramonowiczowy tabloidyzm. I doprawdy nóż się w kieszeni otwiera, że kiedy Borcuch tworzy - trzymając się terminologii dziennikarskiej - wzorcowy felieton (utwór w osobistym tonie, lekko podejmujący nielekkie tematy, kapitalny stylistycznie), za który zbiera pochwały na świecie, to u nas wciąż znajdują się maruderzy sarkający, że za mało w nim... publicystyki.

PS. Chyba Majowie i Emmerich mieli rację, bo najlepsza recenzja "WCK", jaką czytałem, jest autorstwa Pawła T. Felisa.
No właśnie. Brakuje w naszym kinie tej treściwej lekkości, zmyślnego braku zobowiązań... Aż do tego momentu PRL chyba nigdy nie stał się tłem dla filmu, zawsze był jakąś tam płaszczyzną. Rozliczeniem, dyskusją, polemiką.
OdpowiedzUsuń