poniedziałek, 8 lutego 2010

Mistrzostwo ironii

Jest wtedy, gdy rasista i homofob zostaje kochasiem czarnoskórego współwięźnia. To właśnie finalnie przytrafia się Edmondowi (William H. Macy), tytułowemu bohaterowi filmu Stuarta Gordona ("Re-Animator") według scenariusza (powstałego na bazie sztuki) Davida Mameta.

Edmond to czterdziestoparoletni everyman. Wiedzie zwyczajne, monotonne, poukładane życie. Do czasu, aż pod pretekstem wypełnienia tarotowej wróżby zostawia żonę (Rebecca Pidgeon, prywatnie żona Mameta) i rusza w miejską dżunglę Nowego Jorku, szukać miejsca, "do którego należy". Trafia do baru, gdzie Joe Mantegna poleca mu "klub dla gentlemanów". Potem wchodzi w relacje z tancerką go-go (Denise Richards), striptizerką (Bai Ling), ekskluzywną prostytutką (Mena Suvari). Ze wszystkimi targuje się o cenę, jest cholernie upierdliwy, wiecznie niezadowolony, nieprzyjemnie prawdomówny (bo wreszcie, wyrwany z wieloletniego stuporu, stuprocentowo uczciwy względem siebie i innych); zmięknie (na chwilę) dopiero po spotkaniu kelnerki (Julia Stiles), którą bzyknie w jej mieszkanku i z którą zaraz potem wda się w brzemienną w skutki konwersację na tematy egzystencjalne.



Ten hardcore'owy miks "Po godzinach" Scorsesego i "Upadku" Schumachera to nie żaden thriller, jak się go szufladkuje w serwisach filmowych, a przewrotny i tragikomiczny moralitet o trybiku w machinie, który nagle zapragnął trybić po swojemu.

Sztukę Mameta od marca ubiegłego roku sporadycznie wystawia Teatr Montownia. Reżyseruje Krzysztof Stelmaszyk, Edmonda gra Maciej Wierzbicki. Czytałem same entuzjastyczne recenzje i chciałbym się wybrać, ale czasowo niestety czarno to widzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz