Edmond to czterdziestoparoletni everyman. Wiedzie zwyczajne, monotonne, poukładane życie. Do czasu, aż pod pretekstem wypełnienia tarotowej wróżby zostawia żonę (Rebecca Pidgeon, prywatnie żona Mameta) i rusza w miejską dżunglę Nowego Jorku, szukać miejsca, "do którego należy". Trafia do baru, gdzie Joe Mantegna poleca mu "klub dla gentlemanów". Potem wchodzi w relacje z tancerką go-go (Denise Richards), striptizerką (Bai Ling), ekskluzywną prostytutką (Mena Suvari). Ze wszystkimi targuje się o cenę, jest cholernie upierdliwy, wiecznie niezadowolony, nieprzyjemnie prawdomówny (bo wreszcie, wyrwany z wieloletniego stuporu, stuprocentowo uczciwy względem siebie i innych); zmięknie (na chwilę) dopiero po spotkaniu kelnerki (Julia Stiles), którą bzyknie w jej mieszkanku i z którą zaraz potem wda się w brzemienną w skutki konwersację na tematy egzystencjalne.

Ten hardcore'owy miks "Po godzinach" Scorsesego i "Upadku" Schumachera to nie żaden thriller, jak się go szufladkuje w serwisach filmowych, a przewrotny i tragikomiczny moralitet o trybiku w machinie, który nagle zapragnął trybić po swojemu.
Sztukę Mameta od marca ubiegłego roku sporadycznie wystawia Teatr Montownia. Reżyseruje Krzysztof Stelmaszyk, Edmonda gra Maciej Wierzbicki. Czytałem same entuzjastyczne recenzje i chciałbym się wybrać, ale czasowo niestety czarno to widzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz