czwartek, 18 lutego 2010

Niejednolite jedno kino

W analizowanym notkę niżej "Precious" bohaterowie (poza nauczycielką graną przez Paulę Patton) są mniej lub bardziej antypatyczni - nawet tytułową postać, z jej kamienną miną niewyrażającą żadnych emocji i flegmatycznym sposobem bycia, dużo łatwiej obdarzyć współczuciem niż sympatią.

Co innego w również startującym w tegorocznym wyścigu oscarowym "The Blind Side". Tutaj wszyscy dają się z miejsca polubić, a do miana największego czarnego charakteru pretenduje jedyny nauczyciel z całego grona pedagogicznego, który nie chce bohaterowi wystawić pozytywnej oceny. Zaś ów bohater - Michael Oher (Quinton Aaron) - to poczciwina jakich mało. Wielki, zwalisty, mrukliwy, niezbyt rozgarnięty misiek o wiecznie maślanych oczach i rozbrajającym uśmiechu. Każą się uczyć, to się uczy, choć przychodzi mu to z trudem. Każą grać w futbol, to gra, choć początkowo też przychodzi mu to z trudem, bo już łatwiej wyprowadzić z równowagi dalajlamę.



Gabarytowo i charakterologicznie Michael przypomina zatem Precious; tak jak ona zresztą pochodzi z getta i patologicznej rodziny, tak jak ona wychodzi na prostą dzięki bezinteresownej pomocy osób trzecich. Ale na treściowych zbieżnościach analogie między filmami Lee Danielsa i Lee Hancocka się kończą. "Precious" to obraz poetycki, "brudny", niełatwy w odbiorze. "The Blind Side" - wyglancowany na połysk, barwny, przyjemny. No i... bardzo dobrze! Familijny dramat z cyklu "od zera do bohatera" nie sprawdziłby się w konwencji à la "Precious" i vice versa - z "Precious" nakręconego w stylu "The Blind Side" otrzymalibyśmy "Młodych gniewnych" bis.

Oparta na faktach (tradycyjnie podkolorowanych, ale bez większych przekłamań), niesamowita w gruncie rzeczy historia Ohera z premedytacją wpasowuje się więc w schematy asymilacyjnych filmów sportowych pokroju "Tytanów", "Radia" czy "Drogi sławy". Z tegoż względu wielu tzw. wyrobionych widzów skreśli "The Blind Side" już na starcie. Ich sprawa, dla mnie istotne jest to, że w swych jasno sprecyzowanych ramach, jako pokrzepiający generator prostych wzruszeń, film sprawdza się świetnie. Doskonale też w tej formule odnajduje się Sandra Bullock - bardzo wiarygodna w roli przebojowej republikanki o złotym sercu, na pewno nie mniej zasługująca na statuetkę golasa niż Meryl Streep za kreację Julii Child.

Słowem, kino niewskazane dla snobów i piewców wyrafinowanego artyzmu jako jedynie słusznej drogi, ale pluralistom tudzież zwolennikom bezpretensjonalnej rozrywki powinno się spodobać. W sumie to wspaniałe, że dzięki niezmierzonej rozpiętości X muzy w jednym czasie przychodzi do nas i Precious, i Michael Oher; i Jake Sully, i Wikus Van De Merwe. Tak różni i tak podobni; tacy sami, a jednak zupełnie inni.

3 komentarze:

  1. Główny bohater kojarzył mi się z Johnem Coffey z "The Green Mile". Był bardziej inteligenty, ale typ człowieka podobny. Taki porządny Murzyn, dobry do tańca i różańca.

    OdpowiedzUsuń
  2. W ogóle konstrukcja bohatera jest banalna, a sam film prosty jak konstrukcja cepa... ale kurde - podobał mi się! Krzepiący i dający nadzieję, zwłaszcza, że na faktach.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Główny bohater kojarzył mi się z Johnem Coffey z "The Green Mile"

    Fajne skojarzenie, chociaż "gimme a hug" prędzej powiedziałbym do Ohera niż Coffeya.

    OdpowiedzUsuń