sobota, 13 listopada 2010

Geek Fighter

Adaptacja komiksu w stylu gry komputerowej z geekiem w roli bohatera? W reżyserii Edgara Wrighta, faceta, który wniósł nową jakość do filmów o zombie i buddy cop movies? Yay! "Scott Pilgrim kontra świat" to coś totalnie dla mnie.



Fabuła jest pretekstowa i daje się streścić w jednym zdaniu. Aby zdobyć wymarzoną dziewczynę, Pilgrim musi pokonać jej siedmioro eksów. That's all, folks. Niemniej tak osobliwego "filmu akcji" jeszcze nie widzieliście. Pojedynki zrealizowane są tyleż perfekcyjnie, co innowacyjnie, na wzór gier wideo w rodzaju "Street Fightera" czy "Tekkena". Towarzyszą im właściwe dla tego typu rozrywki napisy "baaam!", "pow!" i inne, paski mocy, informacyjne tabelki, kombosy. Jeśli chodzi o wierność w odtworzeniu cech jednego medium przez drugie, "Scott Pilgrim..." jest dla gier tym, czym "Sin City" Rodrigueza było dla komiksów.

Postacie też są jakby wyjęte z mokrego snu nastoletniego wielbiciela komputerowych naparzanek. Co prawda ciamajdowaty Michael Cera po raz dwudziesty siódmy gra ciamajdowatego Michaela Cerę, ale że jest wcieleniem "geeka idealnego", w ogóle to nie wadzi. Natomiast Mary Elizabeth Winstead ("Szklana pułapka 4.0", "Death Proof") nie ma zbyt wiele do, nomen omen, grania; ma być po prostu wymarzoną dziewczyną, o którą każdy zakompleksiony, schowany za klawiaturą (czy gitarą) młodzieniec chciałby stoczyć pojedynek. I jest.

Z kolei kompania "evil eksów" składa się, tak jak bossowie na końcu levelu każdej szanującej się bijatyki, z należycie urozmaiconych typów. Jest wśród nich pyszałkowaty gwiazdor kina akcji, który potrafi się zdublować na zawołanie (kapitalny pomysł z kaskaderami), jest metroseksualny wege-pozer, jest emo-punk przypominający Pete'a Wentza z Fall Out Boy. Barwna galeria żałosnych hipsterów, którym szczerze życzymy łomotu z rąk naszego dziarskiego, napędzanego ślepym uczuciem geeka. W końcu stawką w tej grze jest miłość - wartość punktowana najwyżej nie tylko w środowisku graczy.

Bo i nie tylko o zrobienie dobrze komputerowym czy konsolowym maniakom tutaj chodzi. W szalonym tempie przed oczyma widza przesuwają się wspomniane pojedynki, ale też zespoły indie i zafascynowane nimi licealistki, młodzież z zajobem na punkcie SMS-owania, umalowani emo-kolesie czy absurdalne pomysły w rodzaju wegańskiej policji. Wright czyni celne i często uroczo złośliwe obserwacje stylu życia i zachowań współczesnych nastolatków. Jest nimi zafascynowany, a zarazem do nich zdystansowany. Owocuje to doskonałym pastiszem wielokrotnego użytku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz