poniedziałek, 31 maja 2010

Francja tolerancja



Biorąc w dzisiejszych czasach na warsztat podobny, tylko na pozór politycznie niepoprawny, de facto zaś optymalnie odpowiadający zapotrzebowaniom społecznym temat - przyjaźń Żyda z Muzułmaninem - ryzykuje się pretensjonalność i demagogię. François Dupeyron wyszedł jednak z tej operacji bez szwanku. Jego "Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" (2003) jest, co prawda, wołaniem o tolerancję, ale ów apel nie niesie za sobą żadnych blagierskich, fabrykowanych pod publiczkę treści. Francuski reżyser rysuje pozytywny obraz islamu, niemniej nad nauki Mahometa przedkłada życiowe mądrości tytułowego pana Ibrahima, koncertowo zagranego przez Omara Sharifa. "Wiem, co jest w MOIM Koranie", mówi Ibrahim do 16-letniego Momo (Pierre Boulanger - od czasu Christiana Bale'a w "Imperium słońca" nie widziałem nastolatka debiutującego w głównej roli z takim powerem). Słowem, egzystencja według wyselekcjonowanych zasad - w trudnej do zdefiniowania niszy między konformizmem a nonkonformizmem - nie musi być od razu mniej wartościowa. Oczywiste? Życie jest oczywiste.

Pewnie, że filmów o inicjacji w dorosłość pod okiem mentora było już co niemiara, lecz nie zapominajmy, że kino jest sztuką przede wszystkim wizualną. A niewiele rzeczy pod względem estetycznej atrakcyjności przebija Paryż lat 60., tutaj uwieczniony w sposób kontrastujący rzeczywistą szarość miejskich uliczek z niesamowicie soczystą barwą taśmy, jakby dedykowany niegdysiejszym nowofalowcom. Do tego przekozacki rock'n'rollowy soundtrack z nieśmiertelnymi szlagierami typu "Rock Around the Clock" czy "Sweet Little Sixteen" i mamy idealny wizualno-muzyczny podkład pod film afirmujący... życie. Po prostu.

1 komentarz: