piątek, 26 listopada 2010

Green Zone

W ramach rozluźniania pośladków i walki z pierwszymi objawami zimowej deprechy: kompletnie bezsensowny i nikomu niepotrzebny ranking popkulturowych Greenów.

1. Eva Green



2. Cee Lo Green



3. Green Hornet



4. Al Green



5. Soylent Green



6. Green Day



7. Brian Austin Green



8. Green Goblin



9. Tom Green



10. Green Lantern



Honorable Mention: Evergreen

Nieudany seksperyment

"Łatwa dziewczyna" Willa Glucka celuje w poziom kultowych komedii młodzieżowych Johna Hughesa. Niestety, przestrzela.



Problematyczny jest już sam koncept, czyli zaadaptowanie XIX-wiecznej "Szkarłatnej litery" Nathaniela Hawthorne'a do obecnych realiów amerykańskiej szkoły średniej. Twórcy filmu usiłują nam wmówić, że przespanie się z chłopakiem grozi dzisiejszym 17-latkom nie tylko krytyką, ale wręcz jawnym ostracyzmem ze strony rówieśników. Owszem, Stany Zjednoczone są w dużej mierze zjednoczone także w purytanizmie, a tzw. afera sutkowa z udziałem Janet Jackson potrafiła tam swego czasu przyćmić medialnie nawet wojnę z Irakiem, jednak czy faktycznie ichniejsza młodzież pozostaje zahibernowana w poglądach od 1850 roku? Śmiem wątpić. (...)

Cała recenzja na łamach "Esensji".

środa, 24 listopada 2010

Gdzie diabeł mówi "buenas noches"

Sześćdziesiątka na karku, a kondycja i urok osobisty wciąż na tyle imponujące, by w przeciągu godziny zbałamucić Michelle Rodriguez, Jessikę Albę i Lindsay Lohan. Bez viagry. Tego nie dokonałby nawet Flavio Briatore. A Maczeta - i owszem.



Magnetyzm, z jakim Maczeta przyciąga najgorętsze dziewczyny, jest zdumiewający. Nawet przy maksimum dobrej woli trudno go bowiem uznać za amanta. Ba, w jego towarzystwie Mick Jagger mógłby z powodzeniem udawać Seana Connery'ego. Fizys Maczecie już po raz piąty (przypomnijcie sobie wujka "Małych agentów" i fałszywy trailer z projektu "Grindhouse") użycza 66-letni Danny Trejo, aktor charakterystyczny jak mało który. Były alkoholik, heroinista, kryminalista i bokser. Godny rywal Freddy'ego Kruegera o miano postaci, jakiej nie chciałoby się spotkać w snach. Statystyki mówią same za siebie: 62 razy grał mordercę, 25 razy gwałciciela, a 19 - mordercę-gwałciciela. Do tego mierzy zaledwie 167 centymetrów. Nietypowy materiał na łamacza serc niewieścich. (...)

Cała recenzja na łamach "Esensji".

sobota, 13 listopada 2010

Geek Fighter

Adaptacja komiksu w stylu gry komputerowej z geekiem w roli bohatera? W reżyserii Edgara Wrighta, faceta, który wniósł nową jakość do filmów o zombie i buddy cop movies? Yay! "Scott Pilgrim kontra świat" to coś totalnie dla mnie.



Fabuła jest pretekstowa i daje się streścić w jednym zdaniu. Aby zdobyć wymarzoną dziewczynę, Pilgrim musi pokonać jej siedmioro eksów. That's all, folks. Niemniej tak osobliwego "filmu akcji" jeszcze nie widzieliście. Pojedynki zrealizowane są tyleż perfekcyjnie, co innowacyjnie, na wzór gier wideo w rodzaju "Street Fightera" czy "Tekkena". Towarzyszą im właściwe dla tego typu rozrywki napisy "baaam!", "pow!" i inne, paski mocy, informacyjne tabelki, kombosy. Jeśli chodzi o wierność w odtworzeniu cech jednego medium przez drugie, "Scott Pilgrim..." jest dla gier tym, czym "Sin City" Rodrigueza było dla komiksów.

Postacie też są jakby wyjęte z mokrego snu nastoletniego wielbiciela komputerowych naparzanek. Co prawda ciamajdowaty Michael Cera po raz dwudziesty siódmy gra ciamajdowatego Michaela Cerę, ale że jest wcieleniem "geeka idealnego", w ogóle to nie wadzi. Natomiast Mary Elizabeth Winstead ("Szklana pułapka 4.0", "Death Proof") nie ma zbyt wiele do, nomen omen, grania; ma być po prostu wymarzoną dziewczyną, o którą każdy zakompleksiony, schowany za klawiaturą (czy gitarą) młodzieniec chciałby stoczyć pojedynek. I jest.

Z kolei kompania "evil eksów" składa się, tak jak bossowie na końcu levelu każdej szanującej się bijatyki, z należycie urozmaiconych typów. Jest wśród nich pyszałkowaty gwiazdor kina akcji, który potrafi się zdublować na zawołanie (kapitalny pomysł z kaskaderami), jest metroseksualny wege-pozer, jest emo-punk przypominający Pete'a Wentza z Fall Out Boy. Barwna galeria żałosnych hipsterów, którym szczerze życzymy łomotu z rąk naszego dziarskiego, napędzanego ślepym uczuciem geeka. W końcu stawką w tej grze jest miłość - wartość punktowana najwyżej nie tylko w środowisku graczy.

Bo i nie tylko o zrobienie dobrze komputerowym czy konsolowym maniakom tutaj chodzi. W szalonym tempie przed oczyma widza przesuwają się wspomniane pojedynki, ale też zespoły indie i zafascynowane nimi licealistki, młodzież z zajobem na punkcie SMS-owania, umalowani emo-kolesie czy absurdalne pomysły w rodzaju wegańskiej policji. Wright czyni celne i często uroczo złośliwe obserwacje stylu życia i zachowań współczesnych nastolatków. Jest nimi zafascynowany, a zarazem do nich zdystansowany. Owocuje to doskonałym pastiszem wielokrotnego użytku.

środa, 10 listopada 2010

Ostatni będą pierwszymi

"Znowu drugi. Całe życie ciągle drugi. Nawet jak gdzieś pierwszy byłem, czułem się jak drugi, kurwa". Pod tym pełnym goryczy cytatem z naszego wieszcza, Adama M., śmiało mogliby złożyć podpisy również bohaterowie "Policji zastępczej".



Znacie ich dobrze, choć zapewne nie kojarzycie. To oni nosili kawę za Martinem Riggsem i odwalali papierkową robotę za Marcusa Burnetta. Zawsze w cieniu gwiazd, zawsze na tyłach, zawsze na przegranej pozycji. "The Other Guys". Ci inni kolesie. Niewidoczni, nieskuteczni, niefajni. Adam McKay i Will Ferrell - producencko-twórczy duet odpowiedzialny za mniej ("Bracia przyrodni") lub bardziej ("Legenda telewizji") udane komedie - postanowili ich znobilitować. (...)

Cała recenzja na łamach "Esensji".